piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 4

Po chwili byliśmy już na obrzeżach miasta gdzie miał odbyć się wyścig. Zewsząd dochodził mnie warkot silników samochodowych. Plac, najwyraźniej będący kiedyś parkingiem, zastawiony był przez  wozy najróżniejszych marek. Obok samochodów stali właściciele aut, a także ich znajomi i mechanicy, którzy przybyli tu z nimi. Jai zaparkował swojego czerwonego Ferrari z boku, zapewne dlatego, że sam nie miał zamiaru startować w wyścigu. Na linii startu ustawiali się już niektórzy zawodnicy, inni natomiast dopiero przybywali. Wzrokiem odnalazłam Luke'a i wraz z Jai'em ruszyliśmy w jego stronę.
-I jednak przyjechaliście? Będziesz miała okazję zobaczyć jak wygrywam. - zaśmiał się.
-Oby tak było. - odwzajemniłam uśmiech. Do Jai'a podszedł jakiś chłopak i zaczęli rozmawiać o samochodach. Wyglądał na niewiele starszego od Brooksa.
-Um, Caroline to jest Daniel Sahyounie, który specjalizuje się w samochodach i sprawia, że wygrywamy niemal każdy wyścig.-wytłumaczył.- Daniel, poznaj Caroline.
-Cześć. - uśmiechnął się.- Mam nadzieję, że Lukey dzisiaj wygra. Będziesz miała co oglądać, bo zebrali się tu najlepsi w Melbourne i nie tylko. Konkurencja jest spora.
-Stary, nie dramatyzuj. Wygram to, zobaczysz. - stwierdził Luke kierując sie w stronę auta. Ja i Jai stanęliśmy kawałek dalej, aby nie przeszkadzać przygotowującym się do startu samochodom. Czekaliśmy na rozpoczęcie wyścigu gdy na placu pojawiły się dwa czarne samochody.
-No nie.-mruknął Jai, a ja spojrzałam na niego pytająco.-Collins i Anders przybyli. To twardzi przeciwnicy i Luke ma przy nich marne szanse na zwycięstwo.
Spojrzałam w ich stronę, obaj wyglądali groźnie, niczym te typowe gangi, o których od czasu do czasu piszą w australijskich gazetach. Co prawda, miałam nadzieje, że ci ludzie nie mają z nimi za wiele wspólnego. Kiedy tylko wysiedli, zaraz podbiegło do nich kilku innych zawodników. Widać, że cieszyli się tu uznaniem, ale i budzili respekt. Przyglądałam się im, nie mogąc uwierzyć co takiego w sobie mają, że ludzie po prostu do nich lgną. Jeden z nich to zauważył, bo spojrzał w moją stronę. Kiedy tylko zrozumiał, że mu się przyglądam, w jego spojrzeniu pojawiła się kpina i tak ogromna pewność siebie, że szybko odwróciłam wzrok.
-O, Anders patrzy w twoją stronę. Niedobrze. To wredny typ. Lepiej trzymać się od niego z daleka.-znienacka odezwał się stojący obok mnie Jai.
-W takim razie po co mnie zabrałeś? Skoro tak tu niebezpiecznie? - spojrzałam na niego wyzywająco.
-Chyba masz rację. Nie powinniśmy tu przyjeżdżać. To nie jest miejsce dla ciebie, wracamy.
-Zaczekaj.-złapałam go za rękę.-Skoro już tutaj jesteśmy, zobaczmy wyścig, okay? - uśmiechnęłam się prosząco.
-No dobra, ale to tylko ten jeden raz.  To był zły pomysł.-mruknął, ale przynajmniej przystał na moją propozycje, a oto przecież chodziło.
Kiedy usłyszałam rozpoczynający wyścig, przyjemny dla uszu warkot samochodów, poczułam przypływ adrenaliny. To wszystko wydawało mi się trochę dziwne. Jai, impreza, wyścigi. To nie był mój świat, to nie byli ludzie jakich do tej pory znałam. Było inaczej, niebezpieczniej, nielegalnie, ale.. podobało mi się to. Jeszcze kilka dni temu nie pomyślałabym, że będę gdzieś na przedmieściach Melbourne z niecierpliwością czekać, aż kilkanaście samochodów ruszy w nielegalnych wyścigach. Ale teraz mocno trzymałam kciuki żeby to Luke wygrał. Kiedy wyścig został rozpoczęty, samochody szybko ruszyły. Pędziły niczym burza . Jai w skrócie przedstawił mi trasę, która biegła okręgiem dookoła Melbourne i swój koniec miała tam gdzie i początek. Nie mogliśmy więc śledzić całego wyścigu. Samochody dostrzegliśmy ponownie kiedy zbliżały sie do mety. Lukey pędził prawie że pierwszy. Miał spore szanse wyprzedzić rywala, który jechał tuż przed nim. ,,Luke, dasz radę! Dalej!"-zaczęliśmy wrzeszczeć wraz z Jaiem, ale hałas był tak ogromny, ze wątpię czy Luke cokolwiek usłyszał. Niestety, ktoś inny był szybszy i zgarnął chłopakowi nagrodę sprzed nosa, wyprzedzając go może o sekundę. Z czarnego, zwycięskiego wozu wysiadł Collins. ,,No tak, można się było tego spodziewać." mruknął tylko Jai i oboje ruszyliśmy w stronę bliźniaka. Ten wysiadł z samochodu i wyciągając z kieszeni papierosa, zapalił go, aby następnie wylać z siebie całą frustracje spowodowaną wyścigiem.
-Kurwa, stary. Nie wiem jak to możliwe. Cholerny Collins, zawsze musi być lepszy. Znowu przegrałem.-niemalże krzyknął.
-Lukey, nie przejmuj się.-uśmiechnęłam się pocieszająco. Ten jednak spojrzał na mnie ze złością, na co jego brat posłał mu karcące spojrzenie.
-Wyluzuj.-rzucił - Mówiłem, że tak będzie, ale już trudno. Co się stało, to się nie odstanie.
-Pff, tylko potem znowu będzie Jai Brooks, świetny kierowca i jego mniej utalentowany braciszek.-prychnął, ale na tyle cicho, że Jai go nie usłyszał, usłyszałam za to ja. Czyli w tym tkwi cały problem. Luke nie może przeboleć, że jest gorszy od Jai'a.
Już mieliśmy się zbierać, kiedy nagle do naszych uszu dotarło wycie syren policyjnych. ,,Cholera, mają nas."- prawie, że krzyknął Jai. Wyścigi były nielegalne, a policja od początku chciała wytropić wszystkich młodocianych przestępców. Myśleliśmy, że się im to nie uda. Stało się inaczej. Wszyscy rzucili się do swoich samochodów i błyskawicznie zaczęli opuszczać miejsce. Ja postanowiłam jechać z Jai'em, Luke pojechał drugim samochodem, sam. Udało się nam zwiać w ostatniej chwili, ale radiowozy już ruszyły w pogoń za nami. Mknęliśmy z prędkością światła, a przynajmniej takie miałam wrażenie.  Bałam się, ze nas złapią, że nie uciekniemy. Nigdy wcześniej nie próbowałam zwiać przed policją i muszę przyznać, że to dobrze, bo to naprawdę stresująca sprawa. Minęliśmy kolejny zakręt, wciąż mając na ogonie gliny. Jai przyspieszył, widziałam, że ręce zaczynały mu się trząść. Bał się. Ja też się bałam. Już mieliśmy wjeżdżać w boczną uliczkę, ostatnią drogę ucieczki, kiedy to właśnie z niej wyjechały dwa radiowozy skutecznie blokując nam drogę. Jai gwałtownie zahamował. ,,Mają nas." rzucił gdzieś w przestrzeń. Oparł łokcie o kierownicę, a sam ukrył twarz w dłoniach. Ujrzałam funkcjonariuszy policji zmierzających w naszą stronę. ,,Ty pójdziesz z nami." powiedział jeden z nich do Jai'a kiedy ten uchylił szybę. ,,Panienkę też prosimy." zwrócił się do mnie. Posłusznie odpięłam pasy, wysiadłam i prowadzona przez policję ruszyłam do radiowozu. Głowę miałam cały czas spuszczoną. Bałam się. Jai szedł obok mnie. Spojrzałam w jego stronę, zauważył to. ,,Przepraszam" powiedział bezgłośnie. ,,To nie twoja wina." odpowiedziałam mu tak samo. Po chwili wsiedliśmy na tyły radiowozów, każdy osobno. Jadąc dwoma różnymi samochodami nie mieliśmy szans chociażby na krótką rozmowę. Traktowano nas niczym przestępców, choć w rzeczywistości byliśmy zwyczajnymi nastolatkami, którzy przyjechali pooglądać wyścigi samochodowe. Może i były nielegalne, ale co z tego? Ludzie robią gorsze rzeczy i są lepiej traktowani. Czułam się podle, jakbym popełniła przestępstwo. Miałam wrażenie, że jedziemy godzinami, choć w rzeczywistości dzieliło nas kilka minut drogi od najbliższego posterunku policji. Kiedy zatrzymaliśmy się przed ponurym budynkiem, cała trzęsłam się ze strachu. Bałam się tego, co miało nastąpić.

HEJ! BARDZO PRZEPRASZAM ZA TAK DŁUGĄ PRZERWĘ W PISANIU. ZNOWU DODAŁAM ROZDZIAŁ NIE TAK JAK CHCIAŁAM, ALE DUŻO PÓŹNIEJ. MAM NADZIEJĘ, ŻE JESZCZE TU JESTEŚCIE I MIMO WSZYSTKO CZYTACIE :)
MYŚLĘ, ŻE NASTĘPNY ROZDZIAŁ DODAM TAK JAK PLANUJĘ, CZYLI POD KONIEC PRZYSZŁEGO TYGODNIA. WCZEŚNIEJ TO NIESTETY NIEMOŻLIWE.
LICZĘ, ŻE TEN ROZDZIAŁ WAM SIĘ CHOĆ TROCHĘ PODOBAŁ, BO JA JESTEM Z NIEGO ŚREDNIO ZADOWOLONA.
NAJWAŻNIEJSZE OGŁOSZENIE! UKAZAŁ SIĘ ZWIASTUN WYKONANY PRZEZ WSPANIAŁĄ Denifa Pec, KTÓREJ BAAAARDZO DZIĘKUJĘ <3 DZIĘKUJĘ WAM DZIEWCZYNY (wiecie, że mówię o Was, tak? :D ), BO TO WY WŁOŻYŁYŚCIE NAJWIĘCEJ PRACY W TEN ZWIASTUN. DZIĘKI! <3 A OTO I ZWIASTUN:


PODOBA SIĘ?
P.S. MIŁO MI BĘDZIE JEŚLI SKOMENTUJESZ, DZIĘKI TEMU WIEM, ŻE KTOŚ TO CZYTA, A DAJE MI TO OGROMNEGO KOPA MOTYWACJI :)

niedziela, 6 lipca 2014

Rozdział 3

Następny dzień już z samego rana dobił mnie faktem, że w szkole znowu będę czuć się jak ,,nowa". Teraz, kiedy Jenna wyjechała na te swoje warsztaty fotograficzne, jedynymi osobami jakie znałam w szkole było kilka ludzi poznanych pierwszego dnia. W tym między innymi właśnie Jai, na którego wpadłam już wchodząc do szkoły. ,,Cześć!" przywitałam się, obdarzając Brooks'a szerokim uśmiechem. Chłopak jednak spojrzał na mnie zdziwiony. Miałam wrażenie, jakby mnie nie znał. No tak, może zapomniał. Zrobiło mi się głupio, ale nie miałam nawet szansy wybrnąć z tej dziwnej sytuacji, bo w tym momencie rozległ się dzwonek. Poszłam w stronę klasy, gdzie teraz miałam mieć fizykę. Usiadłam w ostatniej ławce, pozostali dopiero się zbierali. W tym momencie przy wejściu ujrzałam czuprynę Brooks'a. Zapomniałam, że fizyka jest lekcją, na której bywa i Jai, który na mój widok uśmiechnął się szeroko i zaczął mi machać. Po chwili dosiadł się do mnie.
-Cześć!-powiedział, rzucając się na krzesło tuż obok mnie.
-Hej?-odpowiedziałam pytaniem, bo doprawdy było dla mnie dziwne, najpierw mierzyć człowieka jakby się go nie znało, a potem jakgdyby nigdy nic się witać. I do tego jeszcze w odstępie pięciu minut.
Brooks natomiast spojrzał na mnie ze zdziwieniem pytając o co mi chodzi. Wyjaśniłam mu skąd moje zdziwienie. Chłopak jednak, zamiast się tłumaczyć, zaczął sie śmiać.
-Caroline, chyba już wiem co się stało. Wcześniej nie spotkałaś mnie, tylko Luke'a, mojego brata. I to do tego bliźniaka. Zazwyczaj ludzie nas odróżniają, ale ty znasz mnie dopiero kilka dni, więc nic w tym dziwnego. W rzeczywistości Luke jest, hm, zdecydowanie gorszy ode mnie o czym się przekonasz dziś, bo muszę wreszcie was ze sobą poznać. Sam się uśmieje słysząc tę historie.
-Spodziewałam się, wszystkiego, ale nie tego, że masz brata bliźniaka, to dość dziwne wytłumaczenie.-zaśmiałam się, choć tak naprawdę wiedziałam o Brooks'ie bardzo dużo.
Niestety, nasza rozmowa została przerwana przez rozpoczynającą się lekcje.
Pozostałych Brooks'ów ,,poznałam" w czasie przerwy na lunch. Luke z wyglądu był dla mnie identyczny jak jego brat i ciężko było mi ich odróżnić. Beau z kolei już od początku spoglądał na mnie podejrzliwie co natchnęło mnie obawą, że być może chłopak pamięta kim naprawdę jestem. Na szczęście ja i rodzeństwo szybko nawiązaliśmy dialog, a tym samym zapomniałam o mojej chwilowej obawie. Kiedy chwile potem zmierzaliśmy korytarzem miedzy nami toczyła sie przyjemna konwersacja.
-Czyli mówisz, że mieszkałaś w Madrycie? Byliśmy tam raz, co nie chłopaki?-rzucił Jai, a pozostali mu przytaknęli.
-Spędziliśmy tam cudowne dwa tygodnie wakacji i zdecydowanie były to najlepsze wakacje w naszym życiu.- dodał Beau.
-Ty tak mówisz o każdych wakacjach, byle tylko było dużo alkoholu i dziewczyn i to dla ciebie już są wakacje marzeń. - zaśmiał się Jai, a my mu zawtórowaliśmy.
-Śmiejcie się, pewnie. Zobaczymy co będzie dziś wieczorem.
-A co jest? - spytał Luke, widocznie nie do końca zorientowany w temacie.
-No jak to co? Impreezaa! - prawie równocześnie krzyknęli Jai i Beau.-Caroline, wpadniesz? Będzie super, mnóstwo ludzi przychodzi, fajnie jak i ty byś się pojawiła.
-Pewnie, to propozycja nie do odrzucenia.-Lukey puścił mi oko. Właściwie nie miałam pomysłów na dzisiejszy wieczór, a taka impreza pomoże mi sie zaklimatyzować.
-Jasne.-zgodziłam sie.- Robicie imprezę u siebie w domu?
-Tia, ale ty chyba nigdy tam nie byłaś, więc nie masz pojęcia jak tam trafić. Spokojnie, zabiorę cię spod domu o umówionej godzinie.-wyszczerzył zęby w śnieżnobiałym uśmiechu.
Luke i Beau już zaczęli sie znacząco szturchać. Ku ich zdziwieniu, zgodziłam się.
Zaraz po powrocie do domu, rzuciłam się do szafy. Nie miałam pojęcia co założę na imprezę, która miała być już za kilka godzin. Po długich poszukiwaniach postanowiłam założyć prostą, czarną sukienkę oraz nowe szpilki. I do tego mała kopertówka. Włosy rozpuściłam, a oczy pociągnęłam czarną kredką. Przejrzałam się w lustrze. Wyglądałam dobrze, ale kiedy rzuciłam okiem na zegar, okazało się, że nie mam już za wiele czasu. Jai powinien być za kilka minut. Szybko zbiegłam na dół.
-Mamo, wychodzę.-zwróciłam sie do rodzicielki.
-Gdzie? - zapytała, podnosząc wzrok. Na jej twarzy malowalo sie zmęczenie, a może smutek.
-Na imprezę do znajomych. Wiesz, jestem tu nowa i chcialabym poznać innych ludzi, a ta impreza to idealna okazja ku temu.
-Jak chcesz, miłej zabawy. Tylko pamiętaj, że masz się trzymać z dala od alkoholu i narkotyków. Ja dobrze wiem co się na tych imprezach dzieje, więc uważaj na siebie.
,,Czego ona się naczytała?" pomyślałam. Wcześniej tak nie było i mama bez problemu wszędzie mnie puszczała. Z zewnątrz dobiegł do moich uszu klakson samochodu, co znaczyło, że Jai juz przyjechał. Rzuciłam więc jeszcze tylko szybkie ,,Dobrze, mamo." i poszłam.
Przed moim domem stał piękny, czarny samochód, na widok którego z moich ust wydobyło sie głośne ,,Łaaaał". Jak byłam dzieckiem kochałam samochody i umiałam rozpoznawać ich marki bez mrugnięcia okiem. Moj zachwyt sprawił, że i na twarzy Jai'a pojawił sie uśmiech. Wysiadł z samochodu i podszedł do mnie .
- Ładnie wyglądasz.-przywitał sie. Ja natomiast obeszłam samochód dookoła, przyglądając się mu z bliska.-Widzę, że podoba ci się mój samochód.
-Tak, jest... jest świetny!-zachwycałam się.
-I zaraz będziesz miała okazję się nim przejechać.
Rzeczywiście, jazda tym cudem była jeszcze lepsza niż oglądanie go. W czasie kilkuminutowej podróży dowiedziałam się, że na imprezie będzie mnóstwo ludzi ze szkoły, ale też znajomi Brooks'ów. Kiedy dotarliśmy na miejsce, powitała nas głośna muzyka. Dom braci Brooks był ogromny i miał basen.
-A wasi rodzice nie mają nic przeciwko temu, że urządzacie sobie pod ich dachem ogromne party?-zwróciłam sie do Jai'a kiedy wysiedliśmy
-Nie, mama wie, ze jesteśmy młodzi i musimy sie bawić. Wczoraj pojechala do siostry i powiedziała, że możemy zrobić małą imprezę. Byle dom stał w tym miejscu kiedy wróci.-zaśmiał się.
-A tata? On też wam pozwolil?
-On nie ma tu nic do gadania.-warknął agresywnie Jai. Przestraszyłam się. Do tej pory wydawał być sie spokojny i dopiero temat ojca go zdenerwował.  Szybko jednak sie uspokoił. - Przepraszam, chodźmy już.-powiedział otwierając przede mną drzwi domu. W środku zabawa toczyła się w najlepsze. Mnóstwo osób było pijanych, kilka leżało na podłodze. No tak, alkohol, alkohol, alkohol. Czego innego mogłam sie spodziewać. Po chwili podszedł do nas Luke. W ustach trzymał papierosa, ale najwidoczniej ta impreza go nie kręciła.
-Jai, ja spadam stąd. Pobawię się gdzie indziej, daj kluczyki.-rzucił do Jai'a.
-Spoko, tylko nie rozwal mi samochodu jak ostatnio.-zaśmiał się podając mu kluczyki.
Kiedy spojrzałam na Jai'a, ten wyjaśnił mi o co chodzi.
-Lukey nie lubi imprez, woli wyścigi samochodowe. Dlatego zazwyczaj czym prędzej zbiera ekipę i w czasie imprez organizują wyścigi na obrzeżach miasta. Ja jeżdżę lepiej, on dopiero się uczy, ale ostatnio coraz częściej wygrywa.-uśmiechnął się.
-Wyścigi samochodowe? To legalne?-zapytałam.
-Legalne czy nielegalne, co za różnica. Policja i tak nie jest w stanie nas złapać, bo jeździmy szybko i wiemy jak zwiać glinom. A z resztą, sama zobaczysz. Jedziemy na wyścig.-zaśmiał się. Myślałam, ze żartuje, ale okazało sie, że chłopak mówi prawdę i już po chwili siedzieliśmy w czarnym bmw pędząc 180 kilometrów na godzinę.

Przepraszam za wszystkie błędy. Rozdział wyszedł niestety kiepsko, ale ostatnio nie mam weny :( Dziękuję za wszystkie komentarze, mam nadzieję, że rozdział choć trochę będzie się podobał. 

OGŁOSZENIE  Zmieniłam twittera. Wcześniej byliście informowani z tego stworzonego na potrzeby fanfiction. Teraz wszystkie informacje na temat Minute to Midday będą pojawiać się tu: @agnieszkaa_99
Ci którzy byli informowani, będą informowani w dalszym ciągu. Jeżeli chcesz dołączyć do informowanych, zajrzyj do zakładki ,,Informowani". :)

NOWY TWITTER @agnieszkaa_99

piątek, 27 czerwca 2014

Rozdział 2

-Jai Brooks?-zapytałam. Nie mogłam uwierzyć w to co słyszę, to przecież nie mógł być on.  Tamten Brooks był gruby i prześladowany przez innych. Ten na takiego nie wyglądał. Może to po prostu zbieżność nazwisk.
-Caroline? Hej!-z zamyślenia wyrwał mnie Jai. No tak, przecież on wciąż tu stoi.
-Tak, tak, słyszę. Po prostu zamyśliłam się. A teraz muszę już spadać, bo mam lekcję. Pa.- pożegnałam chłopaka oddalając się w stronę sali lekcyjnej.
-Cześć, Caroline.-usłyszałam jeszcze za sobą, ale już się nie odwróciłam. Świadomość, że właśnie rozmawiałam z kimś kogo kiedyś prześladowałam była straszna.
***
Do domu dotarłam pieszo późnym popołudniem. Potrzebowałam się przejść żeby jakoś ochłonąć. Zaraz po wejściu wzięłam się za przeglądanie albumu szkolnego. Były tam zdjęcia i krótkie informacje o wszystkich uczniach uczęszczających do szkoły wraz ze mną kiedy jeszcze mieszkałam w Melbourne.
Wiedziałam, że w środku muszą być też Brooks'owie. Przerzucałam kartki, próbując odnaleźć interesujące mnie osoby. Chciałam wiedzieć czy wśród tamtych Brooks'ów był jakiś Jai. Wciąż jednak miałam nadzieję, że ten Jai i tamten gruby, prześladowany przeze mnie dzieciak to dwie, zupełnie inne osoby.
Trochę czasu upłynęło nim znalazłam ich w albumie. Trzech braci. Prześladowanych przez innych. Prześladowanych przeze mnie. Jai, Luke, Beau. Wreszcie poznałamich imiona. Wcześniej zwracałam się do nich wyłącznie obraźliwymi słowami lub po prostu Brooks. ,,Jai, Jai, Jai" huczało mi w głowie, teraz byłam już prawie pewna, że to on. Z albumu wynikało też, że ma brata bliźniaka Luke'a. Zaskoczyło mnie tylko to jak udało im się tak bardzo schudnąć, tak bardzo się zmienić. Ale to było możliwe. Za to mnie teraz, po tylu latach dopadły wyrzuty sumienia za te wszystkie prześladowania. Kiedyś to była dla mnie zwyczajna rzecz. Potrafiłam znęcać się nad słabszymi z zimną krwią. Dopiero potem, kiedy rodzice się rozwiedli zaczęłam się zmieniać. Nigdy do końca nie uwierzyłam, że to, że rodzice się rozstali jest prawdą. Zawsze gdzieś w głębi duszy wierzyłam, że kiedyś znowu będziemy taką rodziną jak dawniej. Niestety życie nie pozostawiło mi złudzeń i prawda była taka, że ja mieszkam z mamą tu, w Melbourne, a tata jest z nową rodziną w Azji. Nie powinnam się tym wszystkim przejmować. Liczy się to, co jest teraz.
Z tą myślą zabrałam torbę i ruszyłam na miasto. Na stole w kuchni zostawiłam karteczkę z informacją gdzie jestem, żeby mama się nie martwiła. Na dworze było parno, ale w tym mieście taka pogoda to codzienność. Niestety, prawie czterdziestostopniowy upał sprawił, że po dwóch godzinach spacerowania między uliczkami byłam już padnięta i chciałam czym prędzej wrócić do domu. Ale kiedy tylko przekroczyłam próg, do moich uszu dobiegły odgłosy rozmowy dochodzące z salonu. Okazało się, że przy stole siedzi mama i rozmawia z jakąś kobietą. Nie znałam jej, ale rozmawiały jakby znały się od dawna. Teraz i mi jej głos wydał mi się znajomy.
-O, a to jest właśnie Caroline.-kiedy tylko mama mnie zobaczyła, wstała i wskazała ręką w moją stronę.
-Cześć Caroline, pamiętasz mnie może? Nie?- zapytała, wyłapując pytające spojrzenie z mojej strony.-Hazel. Jestem Hazel Wright. W dzieciństwie często spędzałaś czas z moją córką, Jenną. Kiedy dowiedziałam się, że wrociłyście, postanowiłam do was wpaść.
Przypomniałam sobie panią Wright, mamę Jenny, mojej przyjaciółki ze szkoły. Potem kontakt jakoś nam się urwał. Lubiłam Jenne i zawsze mogłam fajnie spędzić z nią czas, bo miała tysiąc pomysłów na minutę. Ale to też z nią najbardziej prześladowałam Brooks'ów. Pamiętam jak raz czekałyśmy na nich pod szkołą, a kiedy wyszli zaczęłyśmy im dokuczać. Wtedy jeden z nich spojrzał w naszą stronę i powiedział te kilka słów, które pamiętam do tej pory ,,To nie my jesteśmy słabi, ale wy, przez to, że nas prześladujecie.". Zamarłyśmy. Takie słowa z ust grubasa. Teraz myślę, że to musiał powiedzieć Jai, bo kiedy oddalili się od nas, usłyszałam jeszcze tylko ,,Nie musiałeś tego mówić Jai, oni i tak nie przestaną.". To był jedyny raz kiedy poczułam się źle, dokuczając chłopcom.
Później jeszcze chwilę porozmawiałam z Hazel. Jenna chodziła do tej samej szkoły co ja i było pewne, że jutro się spotkamy. Z jednej strony się cieszyłam, ale z drugiej wiedziałam, że to znaczy poznanie przez Jai'a mojego prawdziwego ,,ja". Jenny przecież nie mogli zapomnieć. Nie po tym co im zrobiła.
***
Następnego dnia moje przypuszczenia sprawdziły. Już po wejściu na plac przed szkołą, podbiegła do mnie jakaś dziewczyna. Była niska i szczupła, miała rude włosy i charakterystyczny dla Jenny uśmiech.
-Caroline?-zapytała, a ja potwierdziłam skinieniem głowy. Z jej gardła wydobył się pisk radości, a kilka osób spojrzało na nas z politowaniem.-Ale dawno cię nie widziałam! Ale super, że wreszcie się spotkałyśmy.-dziewczyna gadała jak najęta.
-Tak, ja też się cieszę. Nie widziałyśmy się przez tyle lat.-uśmiechnęłam się. Ruda pociągnęła mnie w stronę budynku.
-Gdzie w tym czasie mieszkałaś? Słyszałam, że w Hiszpanii, w cudownym Madrycie. Jeej, jak ja chciałabym tam mieszkać. Mama mówiła, że strasznie urosłaś. Ale nie dziw się, ostatni raz widziała cię jak miałaś może z dziesięć lat. Ja niestety zaraz muszę lecieć, bo mam biologie, a Ty?
-Ja mam angielski, więc chyba sobie nie pogadamy.-odpowiedziałam.
-Pff, pogadamy po szkole. Musimy nadrobić tyle lat. Przecież kiedyś byłyśmy prawdziwymi BFF.-zaśmiała się.-Ciao.
Już jej nie było. Zabrałam więc książki z mojej szafki i poszłam na angielski.
Przez kilka następnych godzin nie widziałam się z Jenną. Zresztą, trudno sie dziwić. Szkoła jest ogromna, a my miałyśmy zajęcia w dwóch różnych skrzydłach. Niestety, tego dnia nie dane mi było zobaczyć również Jai'a. Mieliśmy razem fizykę, o czym dowiedziałam się podczas sprawdzania obecności na samym początku. Chłopaka dziś nie było w szkole, ale może to i dobrze.
***
Po zajęciach wyszłam jak codzień przed szkołę. Tam czekała na mnie Jenna.
-I jak ci się podoba w twojej nowej szkole?-zagadnęła.
-Jest okej, choć nauczyciele dają w kość.
-Taa.-zaśmiała się.-Ale jeżeli chcesz to mogę ci zdradzić kilka rad jak z nimi postępować. Uważaj na panią Lorence, lubi odpytywać nowych. Thomson lubi aktywnych, a pani Simpson jest starsza, ale szczególnie niebezpieczna. Wystarczy podpaść jej raz, aby już zawsze mieć u niej przechlapane. Wiem, co mówię.-zaśmiała się.
-Podpadłaś jej?
-Zgadłaś. Od tej pory mnie nie lubi i na jej lekcjach muszę uważać. Wiesz co? Chodźmy na zakupy do mojego ulubionego butiku! Dzisiaj mają bajeczne obniżki, więc na pewno znajdziemy coś dla siebie.
-Myślisz? Właściwe to całkiem dawno nie byłam na zakupach.-przyznałam.
-No widzisz. A ten sklep to jedyne miejsce w Melbourne gdzie można znaleźć tak cudne buty!-ekscytowała się.
Jak okazało się kilka godzin później, jej zachwyt był prawdziwy. Kupiłam parę czarnych szpilek, miętowe baletki i parę fioletowych trampek. Tak obładowane wracałyśmy do domów. Jak się dowiedziałam, po moim wyjeździe niewiele się zmieniło w życiu Jenny. O Brooks'ów nie pytałam, nie chcąc psuć sobie radości z udanych zakupów. Bardzo cieszyłam się, mogąc po tylu latach pogadać ze starą przyjaciółką. Czas mijał nam szybko i już po chwili byłyśmy w miejscu, w którym każda ruszała w stronę swojego domu.
-To cześć, Caro. Fajnie było. Jak wrócę to znowu idziemy na Wielkie Zakupy!
-Jak wrócisz? Jedziesz gdzieś?-zaśmiałam się.
-Czekaj, nie mówiłam ci? No tak, pewnie wyleciało mi z głowy. Jutro wyjeżdżam na dwa tygodnie, na specjalne warsztaty fotograficzne dla najlepszych, młodych fotografów z naszego miasta. Walczyłam o to kilka miesięcy, bo jak już wspominałam, kocham fotografować. Ale nie przejmuj się, dwa tygodnie szybko miną.
-Jakoś przeżyję. To pa.-pożegnałam się.
W głębi duszy trochę się cieszyłam. Nie będzie Jenny to i Jai nie dowie się, że to ja jestem jego dawną prześladowczynią. A przynajmniej na razie to wciąż pozostanie tajemnicą. To, że mnie nie pamięta było mi bardzo na rękę, zwłaszcza, że postanowiłam w najbliższym czasie lepiej poznać nowe ,,ja" mojej dawnej ofiary.

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział 1

Jechałyśmy samochodem, a w radio leciał przebój The Beatles. Wystawiłam twarz do słońca próbując złapać ostatnie promienie słońca tego lata.
-Myślę, że ci się tu spodoba-powiedziała mama.
-Zapowiada się fantastycznie-odwzajemniłam uśmiech.
Rzeczywiście perspektywa ponownego zamieszkania w Melbourne była naprawdę fajna! Dlaczego ponownego? To dlatego, że już kiedyś tu mieszkałam. To było zanim rodzice się rozstali. Dzieciństwo wspominam bardzo dobrze. Niestety, kiedy miałam 10 lat rodzice postanowili się rozwieść. Od tej pory każde z nich ruszyło w swoją stronę. Ojciec-gdzieś w głąb Azji, ja i mama zamieszkałyśmy w słonecznej Hiszpanii. Teraz postanowiłyśmy, a raczej mama postanowiła wrócić do Melbourne. Jako że nie skończyłam jeszcze 18 lat moim obowiązkiem było pojechać wraz z nią. Trochę smutno mi było opuszczać starych przyjaciół z Madrytu. W Melbourne kiedyś miałam znajomych, ale ostatni raz widzieliśmy się kilka lat temu, jako dzieci. Teraz już nawet pewnie nie poznałabym ich mijając na ulicy. Zaczynałam od zera, kolejny raz w nowym mieście.


Samochód zatrzymał się przed małym, choć ładnym domkiem. Już wiedziałam, że mi się tu spodoba. Co prawda dzielnica, w której się znajdował była położona w zupełnie innym miejscu niż nasz poprzedni dom, ale to było dla mnie nawet dobrze.
Wysiadłam z samochodu i od razu skierowałam swoje kroki w stronę drzwi. Tuż za nimi znajdował się przestronny hol z wyjątkowo ładnym i błyszczącym parkietem. Oprócz tego na dole znajdowała się kuchnia, mała łazienka i przytulny salon z wielką sofą. Na ścianach wisiało mnóstwo małych, kolorowych obrazków, które mama uwielbiała. Dom był naprawdę dobrze urządzony, jednak ja postanowiłam skierować swoje kroki na górę gdzie miał być mój pokój. Wszedłszy po schodach przekonałam się, że na pięterku oprócz mojego pokoju znajdowała się też ogromna łazienka i sypialnia mamy.
Z bijącym sercem otworzyłam drzwi do mojej sypialni. Jednak to co zobaczyłam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Było tam przytulnie i kolorowo, a na półkach stały już moje ulubione książki i płyty.
Wiedziałam, że moja rodzicielka jeździła tu już od kilku dni, aby wszystko przygotować, ale efekt naprawdę zwalał z nog.
-I jak ci się podoba?-zapytała mama stając w drzwiach.-Mam nadzieję, że wszystko jest tak jak chciałaś.
W odpowiedzi ją przytuliłam.
-Jest idealnie.


Następnego ranka już wcale tak idealnie nie było. Zaspałam, więc poranne czynności musiałam wykonywać z prędkością światła. Moja szkoła znajdowała się spory kawałek od domu, ale to nie stanowiło problemu, bo mama obiecała, że będzie mnie podwozić. Nie chciałam spóźnić się pierwszego dnia, więc w pośpiechu ubierałam buty, drugą ręką myjąc zęby. Kiedy na dworze rozległ się klakson rzuciłam się do samochodu. Po chwili byłyśmy na miejscu. Pożegnałam się z mamą i wyszłam. ,,Witaj, nowa szkoło"-pomyślałam i uśmiechnęłam się. Najpierw swoje kroki skierowałam w stronę sekretariatu. Tam miałam otrzymać szyfr do mojej szafki, plan zajęć, podręczniki i inne niezbędne rzeczy. Kiedy później szłam przez szkolny korytarz załadowana tym wszystkim, poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. Szczupły, ciemnowłosy chłopak stał pod ścianą i przyglądał się mi. Ja jednak postanowiłam najpierw trafić do swojej szafki i pozbyć się bagażu, a dopiero potem zacząć zawierać nowe znajomości. Do dzwonka zostało niewiele czasu.


Kiedy wreszcie odnalazłam odpowiednią salę, rozległ się dzwonek. Weszłam do klasy. Ławki były, na moje nieszczęście dwu-osobowe. ,,Super, ciekawe z kim usiądę skoro nikogo tu nie znam."-pomyślałam. Pozostali szybko zajęli swoje miejsca. Mi pozostała ostatnia, pusta ławka z tyłu.
Po lekcji było już trochę lepiej. Nauczyciele byli dla mnie mili, zapewne dlatego, że byłam nowa. A i udało mi się poznać kilka nowych osób. Naprawdę mi się tu podobało! Niestety wciąż słabo radziłam sobie z szyfrowanymi szafkami, bo w poprzedniej szkole czegoś takiego nie było. I tak oto przed jedną z ostatnich lekcji moja szafka chyba się na mnie obraziła, bo za nic nie chciała się otworzyć. Męczyłam się z nią już parę minut, mając wrażenie, że wszyscy wokół się na mnie patrzą, a nikt nie chciał mi pomóc. Kiedy rozległ się dzwonek wszyscy rozeszli się do klas, a ja zostałam sama, wciąż męcząc się z szafką. Łzy powoli napływały mi do oczu, bo wiedziałam, że się spóźnię. Wtedy ktoś podszedł i mi pomógł, kilka razy uderzył w szafkę, a potem sprawnym ruchem ją otworzył. ,,I gotowe. Nie przejmuj się, ja też zawsze mam z tym problem."-powiedział widząc w moich oczach łzy. ,,No hej, nie płacz!" dodał. Rozpoznałam w nim chłopaka z korytarza. Pokiwałam głową. Rzeczywiście powód moich łez był dość inflantywny. Postanowiłam mimo wszystko wziąć się w garść i nie dać się pokonać głupiej szafce. Spojrzałam na chłopaka.
-Jestem Caroline.-przedstawiłam się wyciągając do niego dłoń.
-I jesteś nowa, nowym zawsze jest tu ciężko.- uśmiechnął się.
-Nowym zawsze jest ciężko, ale to moja trzecia szkoła, więc jestem przyzwyczajona-zaśmiałam się.-A ty jak się nazywasz?
-Ja? Ja jestem Jai. Jai Brooks.

Cześć! A oto przed Wami pierwszy rozdział mojego pierwszego fanfiction. Następne rozdziały będą zdecydowanie dłuższe :) Mam nadzieję, że spodoba Wam się to ff, a na następny rozdział zapraszam już za kilka dni.

sobota, 21 czerwca 2014

Prolog

Był zwyczajny, ciepły dzień. Taki, jakich wiele w Melbourne. My, młodsze dzieciaki siedzieliśmy na skraju piaskownicy. Starsi zajęli boisko. Nam pozostał tylko plac i piaskownica. Mieliśmy może po 8 lat. Znudzeni, przesypywaliśmy piasek między palcami wpatrując się w starszych. Nagle z oddali doszedł głośny śmiech i wyzwiska. To znaczyło tylko jedno. Nadchodzili oni. Ofermy. Pośmiewiska całej szkoły. Nazywali się Brooks'owie czy jakoś tak. Zresztą czy to ważne? I tak nikt ich nie lubił. Nie wiem jacy byli. Trochę interesowali się piłką nożną, próbowali nawet swoich sił w szkolnej drużynie. I tak nie byli w stanie zdobyć aprobaty innych, nieważne jak dobrze by grali. Byli grubi i w tej szkole chyba tylko to się liczyło, a nie to jakim kto jest człowiekiem. Kiedy zbliżyli się do nas, Dave wstał i ruszył w ich stronę. Był najstarszy i największy z nas, wiódł prym na boisku. ,,Te, co tu robicie tłuste świnie? Nikt wam nie powiedział, że w tej części podwórka nie ma miejsca dla lamusów?" rzucił do Brooks'ów. Jeden z nich chciał coś chyba odpowiedzieć, bo wyzywająco spojrzał w stronę Dave'a, lecz pozostali go powstrzymali. Wiedzieli, że to nic nie da. Szybko oddalili się z boiska żegnani śmiechami i rzucanym w ich stronę wyzwiskami. Jeden z nich chyba zaczął płakać. Nie dziwię się mu, na jego miejscu też bym zaczęła, bo całkiem nieźle się im oberwało.
Sama też często im dokuczałam. To było niepisaną zasadą przynależenia do szkolnej paczki, jeżeli tego nie robiłeś byłeś jakby jednym z nich. Tak więc kiedy następnego dnia przechodzili przez plac i wszyscy zaczęli rzucać w ich stronę kamieniami, ja też rzuciłam. ,,Ofermy"-pomyślałam.

środa, 28 maja 2014

Bohaterowie


Caroline Kane
17 lat
 


Jai Brooks
17 lat



Luke Brooks
17 lat


Daniel Sahyounie
18 lat



Beau Brooks
19 lat


James Yammouni
16 lat



Jenna Wright
17 lat

Bohaterowie będą dodawani na bieżąco.