sobota, 21 czerwca 2014

Prolog

Był zwyczajny, ciepły dzień. Taki, jakich wiele w Melbourne. My, młodsze dzieciaki siedzieliśmy na skraju piaskownicy. Starsi zajęli boisko. Nam pozostał tylko plac i piaskownica. Mieliśmy może po 8 lat. Znudzeni, przesypywaliśmy piasek między palcami wpatrując się w starszych. Nagle z oddali doszedł głośny śmiech i wyzwiska. To znaczyło tylko jedno. Nadchodzili oni. Ofermy. Pośmiewiska całej szkoły. Nazywali się Brooks'owie czy jakoś tak. Zresztą czy to ważne? I tak nikt ich nie lubił. Nie wiem jacy byli. Trochę interesowali się piłką nożną, próbowali nawet swoich sił w szkolnej drużynie. I tak nie byli w stanie zdobyć aprobaty innych, nieważne jak dobrze by grali. Byli grubi i w tej szkole chyba tylko to się liczyło, a nie to jakim kto jest człowiekiem. Kiedy zbliżyli się do nas, Dave wstał i ruszył w ich stronę. Był najstarszy i największy z nas, wiódł prym na boisku. ,,Te, co tu robicie tłuste świnie? Nikt wam nie powiedział, że w tej części podwórka nie ma miejsca dla lamusów?" rzucił do Brooks'ów. Jeden z nich chciał coś chyba odpowiedzieć, bo wyzywająco spojrzał w stronę Dave'a, lecz pozostali go powstrzymali. Wiedzieli, że to nic nie da. Szybko oddalili się z boiska żegnani śmiechami i rzucanym w ich stronę wyzwiskami. Jeden z nich chyba zaczął płakać. Nie dziwię się mu, na jego miejscu też bym zaczęła, bo całkiem nieźle się im oberwało.
Sama też często im dokuczałam. To było niepisaną zasadą przynależenia do szkolnej paczki, jeżeli tego nie robiłeś byłeś jakby jednym z nich. Tak więc kiedy następnego dnia przechodzili przez plac i wszyscy zaczęli rzucać w ich stronę kamieniami, ja też rzuciłam. ,,Ofermy"-pomyślałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz